Pytanie, co będzie dalej, jak się rozegra najbliższa przyszłość, nigdy dotąd nie było w Ameryce tak palące jak obecnie. Od czterech lat Stany porażają konwulsje i niespodzianki – wszystkie dla większości mieszkańców coraz bardziej szokujące.
Najpierw prezydentem zostaje Trump, człowiek obdarzony kompleksem cech, z których każda dyskwalifikuje go jako przywódcę supermocarstwa i tzw. lidera wolnego świata. Po trzech latach kadencji, naznaczonej spiętrzającym się chaosem i patologiczną polaryzacją społeczną, mocarstwo zostaje w ciągu miesiąca znokautowane przez koronawirusa. Następuje ekspresowy regres o kilkanaście lat wstecz: gospodarka jest w recesji, 44 mln ludzi zostaje bez pracy, niektórzy bez środków utrzymania, wzrost PKB wyraża się w liczbach ujemnych. Jednocześnie potęgują się polityczne kontrowersje: opozycja i większość opinii społecznej obwinia o to prezydenta, zaś on (oraz jego republikańscy pretorianie i „baza” wielbicieli) uważają, że kraj ogarnięty pandemią rządzony jest wyśmienicie, a „tylko” 120 tys. trupów jest tego dowodem, bo mogło być gorzej.