Polityka i społeczeństwo
Szpitalna bomba. Epidemia koronawirusa to papierek lakmusowy, wykazujący poziom tekturowości polskiej służby zdrowia. Mamy najwyższy w Europie odsetek zakażonych wirusem medyków i jeden z najniższych wskaźników, jeśli chodzi o liczbę lekarzy na 1000 mieszkańców. Podawany przez GIS na początku kwietnia stan wynosił 461 zarażonych lekarzy, pielęgniarek i pracowników medycznych i ponad 4,5 tysiąca na kwarantannie. Jednocześnie gros zakażeń rodaków koronawirusem następuje właśnie w szpitalach. W woj. mazowieckim około jednej trzeciej wszystkich przypadków zakażenia nastąpiło w placówkach szpitalnych. Wygląda na to, że od raportu NIK z 2018 r., który stwierdzał, że rocznie w szpitalach w Polsce dochodzi do 400 tys. zakażeń gronkowcem, bakteriami wywołującymi zapalenie płuc, wirusem żółtaczki itd. nie zrobiono nic, by to poprawić, wprowadzając restrykcyjne procedury i szkoląc personel. NIK na przykładzie jednego z mazowieckich szpitali wykazywała wtedy gwałtowny wzrost zakażeń na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii (z poziomu 27,35 proc. w 2015 r. do 34,02 proc. w 2016 r. i 41,35 proc. w 2017 r.), co nie spowodowało działań naprawczych w skali nie tylko Mazowsza, ale i całego kraju. Efekty tego dziś objawiają się wyjątkowo tragicznie. Oczywiście obecnie rząd winę za to zwala na medyków. Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia w rządzie PiS, mówi bez ogródek o „nonszalancji niektórych medyków” i „bagatelizowaniu procedur”, co doprowadza do zakażeń pacjentów. Granda!