Ameryka osuwa się w otchłań pandemii.
Koronowirusowa rzeczywistość anektuje kraj, dezintegruje gospodarkę, życie publiczne, niszczy i unicestwia życia prywatne. Pytanie, teraz już spóźnione: dlaczego zlekceważono tyle ostrzeżeń? Dlaczego nie wyciągnięto wniosków z tego, co działo się w Chinach i we Włoszech?
Na długo przed pandemią napływały przestrogi, że coś takiego uderzy. Alarmował m.in. Bill Gates, władze przeprowadziły grę symultaniczną, która pokazała, że kraj jest nieprzygotowany na wirusowy kataklizm. Niedawno alarm podniosły agencje wywiadowcze USA, przestrzegała prezydencka Rada Bezpieczeństwa Narodowego. 20 stycznia dr Eric Feigl-Ding, epidemiolog z Harvardu, alarmował: „Stoimy w obliczu globalnej, termonuklearnej pandemii”.
Wszystko zostało zignorowane. Nic nie miało zagrozić komponowanej przez Trumpa i jego akolitów propagandzie sukcesu gospodarczego, triumfalnie niosącego prezydenta ku reelekcji.
Prezydent kontra rozsądek
Inwazja faktów dokonanych (co dwa dni liczba zarażonych się dubluje) to jedno, walka z zarazą to drugie. Do skutecznej akcji potrzebne są plan i koordynacja. Jednego i drugiego brak.