Ledwie tydzień temu napisaliśmy, że marszałek województwa śląskiego Jakub Chełstowski co rusz wywołuje jakąś aferę, a właśnie wybuchła następna.
Odwołana niedawno przez niego dyrektor Muzeum Śląskiego doniosła do CBA, że podane oficjalnie powody jej odwołania były tylko pretekstem, a tak naprawdę poszło o to, iż nie zgodziła się na dziwny biznesowy układ, na którym muzeum mogło stracić grube miliony.
Fatum
Nad placówką od początku wisiało jakieś fatum. Gdy na początku minionej dekady zaczęto je budować, niejeden fachowiec pukał się w czoło, że na terenach pokopalnianych, gdzie na skutek ruchów górotworu zwykłe domy pękają, ktoś wymyślił długą na kilkaset metrów i do tego podziemną budowlę. I że taka budowla – nie ma cudów – też będzie pękać, a że jest podziemna, to wody podskórne będą się do niej wlewać jak do piwnicy podczas powodzi. Konsorcjum Budimex jednak się nie przejęło, przyjęło zlecenie, wybudowało, dało gwarancje. Szybko okazało się, że rację mieli jednak miejscowi fachowcy, bo rzeczywiście Muzeum Śląskie przecieka jak za długo noszony tampon, grożąc zawilgoceniem zbiorów. Nowa dyrektor muzeum Alicja Knast nie certoliła się więc, tylko pozwała Budimex do sądu, domagając się 122 mln zł, bo na tyle jej eksperci wycenili straty.