Dlaczego właśnie w Polsce doszło do nieznanej w historii dyplomacji walki dwojga ambasadorów?
W połowie marca Donald Trump opowiadając o pandemii użył określenia „chiński wirus”. Potem je powtarzał. Antytrumpowe tytuły amerykańskie uznały, że nieładnie tak mówić, bo to stygmatyzujące i rasistowskie. Rzecznik chińskiego MSZ zeźlił się na język Trumpa i napisał na Twitterze, że armia USA mogła przywieźć koronawirusa do Wuhanu. Przy tej okazji zażądał od Waszyngtonu „przejrzystości”. Departament Stanu USA posłał Chińczykom parę dyplomatycznych jobów i sprawa na forum światowym zdechła.
Wojna pozycyjna
Tymczasem w Polsce… kraju kochającym Stany Zjednoczone jak żadne inne państwo, na funkcji ambasadora USA jest pani, której nie jest wszystko jedno. Na dodatek z powodu koronawirusa nie ma też za dużo roboty kancelaryjnej. Georgette Mosbacher za swoją historyczną misję uznała zatem walkę o dobre imię USA, co według niej jest równoważne z wojną propagandową z Chinami. Ponieważ na takim stanowisku nic nie dzieje się bez wiedzy Waszyngtonu, to pani ambasador wystarała się o odpowiednie błogosławieństwo.